Patrzę Wojtkowi w oczy

Na mistrzostwach świata w Londynie troszeczkę zawiodła głowa - mówi Malwina Wojtulewicz-Sobierajska, była młociarka, trenerka Wojciecha Nowickiego, brązowego medalisty mistrzostw świata

Aktualizacja: 19.09.2017 17:06 Publikacja: 18.09.2017 21:00

Wojciech Nowicki i jego trenerka Malwina Wojtulewicz-Sobierajska.

Wojciech Nowicki i jego trenerka Malwina Wojtulewicz-Sobierajska.

Foto: PAP, Marcin Obara

Rz: Trzy brązowe medale Nowickiego podczas dużych imprez – mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich – to nagroda czy motywacja?

Malwina Wojtulewicz-Sobierajska: Raczej to drugie – motywacja, żeby iść do przodu. A nagroda przy okazji.

„Szkoda mi chłopa, ciągnie go do brązu" – to pani słowa.

Podczas tegorocznych mistrzostw świata liczyliśmy na srebro, po cichu myśleliśmy nawet o złocie – Wojtek był bardzo dobrze przygotowany – ale rzeczywiście coś go ciągnie do tego brązu. Teraz będziemy się starali o stabilne rezultaty na poziomie 80 metrów, wtedy będą lepsze miejsca na podium.

Gdzie jest pole do poprawy?

W szybkości i technice, bo silny jest bardzo, do tego niesamowicie skoczny i sprawny. Ten rok był pod względem techniki bardzo dobry, ale są jeszcze braki, których poprawienie zostawiliśmy sobie na przyszły sezon.

Z czego składa się rzut młotem? Siła, szybkość, technika... Co jeszcze?

Dodałabym głowę. I na mistrzostwach świata w Londynie właśnie głowa troszeczkę zawiodła. W tym roku Wojtka typowano na faworyta i to mogło zaważyć, bo do tej pory był w roli goniącego.

Mocny kolega z reprezentacji Paweł Fajdek to motywator czy paralizator?

Motywator, powoli go gonimy. Po meterku–półtora. W tym roku znów udało się podgonić.

Jaki jest najlepszy wiek dla młociarza?

Mówi się, że 28–29 lat, kiedy zawodnik jest już stabilny, a jednocześnie można jeszcze coś podciągnąć. Wojtek jest akurat w tym wieku.

Jak się pracuje z zawodnikiem młodszym tylko o kilka lat od trenera?

To zarazem łatwiejsze i trudniejsze. Wojtek jest też moim kolegą, więc czasem widać emocje między nami – ja jestem choleryczką, on – flegmatykiem. Jednak rozmawiamy ze sobą, co nie zawsze zdarza się przy starszym trenerze. Mam swój plan, który jest zazwyczaj realizowany, ale sprawdzam, czy jemu też to pasuje, czy czuje, że idziemy w dobrym kierunku.

Nauczyliście się siebie nawzajem?

Wojtek jest zawodnikiem na tyle inteligentnym, żeby wiedzieć, kiedy odpuścić na treningu. Ja patrzę mu w oczy i też widzę, kiedy trzeba zwolnić obroty – czasem nawet on jeszcze tego nie wie, a ja już zmniejszam obciążenie. Takie nasze zagrywki.

Są też kontakty prywatne?

Tak, wtedy spotykamy się z rodzinami, oboje mamy dzieci – Wojtek córkę, ja dwóch synów – mamy o czym rozmawiać. Czasem porozmawiamy też o sporcie, ale inaczej niż na treningu.

Jak kobiecie trenuje się mężczyznę?

Wojtek przyszedł, poprosił mnie o pomoc, zasady były jasne od początku. I znów: nie mówię, że nie ma spięć, bo spędzamy ze sobą więcej czasu niż z rodziną. Teraz trenuję również Asię (Joannę Fiodorow – red.) i też jest świetnie, czuję, że uzupełniamy się jako drużyna, możemy spojrzeć na sprawy jeszcze inaczej. A Wojtek musi bardziej uważać, bo ma same kobiety wokół – i w domu, i na treningu (śmiech). Wiedział, w co idzie.

Dlaczego do pani przyszedł?

Rozstał się z trenerem, ja akurat przerwałam swoje treningi, bo zaszłam w ciążę. Poprosił o pomoc i uznałam, że mam spore doświadczenie w roli zawodnika, więc dam radę, chociaż to było ryzyko. Nie miałam przygotowania trenerskiego, a on nie miał wielkiego doświadczenia jako zawodnik.

Wtedy myślała pani jeszcze o wznowieniu kariery?

Myślałam, bo w pewnym momencie poziom wśród kobiet był średni – można było trochę potrenować i zdobyć medal. Ale wtedy miałam wypadek (podczas treningu w 2013 roku Malwinę Wojtulewicz-Sobierajską uderzył lecący młot – red.).

Jak szybko wróciła pani do pracy?

Bardzo szybko – po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala, bo doszłam do wniosku, że w tym ciemnym pokoju nie wydobrzeję. Powiedziałam lekarzowi, że jestem jak ten kwiat, co usycha w wazonie. Puścili. Na treningi wróciłam po trzech–czterech tygodniach. Siedziałam sobie na krzesełku, tylko nie mogłam gestykulować.

Udało się odzyskać pełną sprawność?

Nigdy nie będzie pełnej sprawności i już się z tym pogodziłam. Żyję, jestem szczęśliwą żoną, matką, spełniam się jako trener. Nie myślę o tym. Wiem, że niektórych rzeczy nie zrobię, ale mogę pobiegać, pograć w kosza, nawet powyciskać na ławce.

Podobny wypadek wydarzył się na treningu Pawła Fajdka. Takie sytuacje są nie do uniknięcia?

To była głupota moja – do czego się przyznaję – i rzucającego zawodnika. On wszedł do koła i nie gwizdnął ani nie krzyknął (jak mówi zasada), a ja się odwróciłam, czego nie powinnam robić. W tym czasie tłumaczyłam Wojtkowi technikę i ten młot leciał właściwie między nim a mną. Traf jeden na milion.

Potrzebne są dodatkowe przepisy BHP?

Po prostu trzeba uważać. Każdy trener wchodzi w pole rzutu i każdy robi to na własne ryzyko. Ja teraz też wchodzę, tyle że wiem już, jak rzucają moi zawodnicy, i pamiętam, żeby odwracać się w stronę koła.

Szkoli się pani?

Z książek i z rozmów z innymi trenerami – czasem przy drinku. Nie wszyscy chcą się dzielić wiedzą, ale wielu pomaga. Sama też chętnie podpowiadam. Moim największym atutem jest to, że byłam zawodniczką. Wszystko mogę „ustawić" na własnym ciele, przed lustrem.

Plany na dalszą przyszłość?

Na razie chcemy iść dalej – widać efekty wspólnej pracy. Mam nadzieję, że nadal będę robić to, co robię, chociaż w pewnym momencie trzeba będzie zrezygnować, bo czuję, że tracę najlepsze lata swoich dzieci. Teraz tego nie mówią, ale kiedyś mi wypomną.

Jeżeli nie sport, to co?

Nie zastanawiałam się – całe życie byłam w sporcie, od dziecka w ruchu, wszędzie było mnie pełno. Ale wiem, że nie mogłabym pracować u kogoś. Śmieję się czasem, że mogę sprzedawać ciuchy na rynku, ale dla siebie. Nikt nie będzie mną rządził.

Jak się pani zetknęła z młotem?

Byłam sprawna, grałam w kosza, w nogę, w siatkę. W końcu nauczyciele wysłali mnie na obóz do Augustowa, gdzie zauważyli potencjał. Szybko mnie to wciągnęło, bo szybko przyszły medale mistrzostw Polski. Chyba miałam talent. Potem pojawiły się marzenia o mistrzostwach Europy, świata... Dobrze, kiedy młody zawodnik ma szansę, by wyobrazić sobie, co można uzyskać przez sport. Gdy byłam dzieckiem, a rodzice różnie stali finansowo, marzyłam sobie, żeby latać samolotem, zwiedzać świat... i sport mi to dał. Do tego stał się jeszcze sposobem na życie.

W jakim wieku weszła pani na rzutnię?

Miałam 13 lat? Już nawet nie pamiętam!

Od razu pani wiedziała, że to jest to?

To mi wychodziło, więc szłam w tym kierunku. Medale mistrzostw Polski w kategorii młodzików przyszły lekko. Nakręcałam się.

Pierwszy poważniejszy sukces?

Piąte miejsce na młodzieżowych mistrzostwach Europy. Później zaczęłam trenować z Kamilą Skolimowską, młoty zaczęły latach po 70 metrów i wtedy uwierzyłam w igrzyska. Ale zaszłam w ciążę – każdemu jest coś pisane.

W końcu była pani na igrzyskach.

I jeszcze zdobyłam medal, bo to nasza wspólna praca. Może nigdy bym tego nie osiągnęła jako zawodniczka.

Polski młot jest w uderzeniu?

Mamy czworo–pięcioro zawodników w czołówce światowej. Także dlatego, że ten sport w końcu stał się czysty – wzięli się do walki z dopingiem i praca, którą wykonywaliśmy zawsze, daje efekty.

CV

Malwina Wojtulewicz-Sobierajska. Była młociarka KS Podlasie Białystok, obecnie trenerka Wojciecha Nowickiego, brązowego medalisty mistrzostw świata (2015, 2017) i igrzysk olimpijskich (2016). W ubiegłym roku otrzymała przyznawany przez PKOl tytuł Trenerki Roku (za 2015 r.). Mieszka w Czarnej Białostockiej.

Rz: Trzy brązowe medale Nowickiego podczas dużych imprez – mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich – to nagroda czy motywacja?

Malwina Wojtulewicz-Sobierajska: Raczej to drugie – motywacja, żeby iść do przodu. A nagroda przy okazji.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego