W połowie lipca w Syrii zaczęło działać co najmniej 54 rebeliantów uzbrojonych i wyszkolonych przez Waszyngton. Była to pierwsza grupa bojowników, którzy mieli walczyć z IS w ramach tzw. Dywizjonu 30. Po ponad tygodniu zaprzeczania, Waszyngton przyznał, że oddział praktycznie przestał istnieć.

Co najmniej 27 z nich zostało uprowadzony przez islamistów z Dżabhat an-Nusra - syryjskiej siatki al-Kaidy. Wśród pojmanych rebeliantów jest lider oddziału Nadim Hassan. Nadal nie ma pewności, co do losu pozostałych członków grupy. Pojawiają się nawet informacje o dezercji, spowodowanej większą chęcią walki z reżimem prezydenta Assada, niż z ekstremistami islamskimi.

Cała sprawa jest na tyle wstydliwa, iż próbowano początkowo nie tylko zaprzeczać, ale również tłumaczyć problemy tym, jakoby ten konkretny oddział był szkolony przez Turków a nie Amerykanów.

Warto przypomnieć, że Kongres przeznaczył na ten cel 500 mln dolarów z zamiarem wyszkolenia 5 tys. osób. Pierwotnie szkolenia miały rozpocząć się we wrześniu 2014 roku. Opóźnienie tłumaczono przede wszystkim długim procesem sprawdzającym, polegającym na oddzieleniu ewentualnych ekstremistów od pozostałych ochotników.