Tyle przekazu, a teraz konkrety. Warto podkreślić, że praktyka jest, delikatnie mówiąc, odległa od codziennego wysiłku naszych żołnierzy. Ludzi, którzy – i nie ma tu miejsca na jakiekolwiek wątpliwości – zdecydowali się służyć Polsce i w razie potrzeby przelać krew za ojczyznę. Swoje przywiązanie do wartości żołnierskich i do wspaniałych tradycji Wojska Polskiego wielokrotnie podkreślał w ciągu ostatnich dni szef MON Antoni Macierewicz. I tutaj, niestety, zaczyna się problem. Armia jest przecież zakładnikiem jednego z najbardziej gorących konfliktów politycznych ostatnich tygodni. Po raz pierwszy od wielu lat w dniu Święta Wojska Polskiego prezydent nie wręczył żadnych nominacji generalskich. W tych okolicznościach dosyć groteskowo wyglądało odznaczenie amerykańskiego wojskowego. Odznaczenie to jest zresztą jak najbardziej zasłużone, tyle że nie było w stanie zaklajstrować dziury powstałej po braku nominacji dla naszych generałów.

Przy okazji byliśmy świadkami kolejnej odsłony konfliktu między Andrzejem Dudą i Antonim Macierewiczem. Z ust prezydenta padły sformułowania o „prywatnej armii". Szef MON może mieć trudności z ucieczką od tego określenia. Zapracował na to swoją polityką, czystkami wśród dowódców oraz – co najbardziej rozzłościło prezydenta – pozbawieniem uprawnień kluczowego generała, który pracował w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Zawieszenie nominacji generalskich forsowanych przez Macierewicza to i tak najmniejszy wymiar kary.

Grzechy Macierewicza mogą być większe: sprzęt pokazany podczas defilady już niedługo może się okazać tylko rodzajem pokazówki, gdyż MON z niejasnych przyczyn zwleka z rozstrzygnięciem najważniejszych postępowań związanych z modernizacja armii. Minister nie zajął też wyczerpująco stanowiska w sprawie swoich domniemanych, rosyjskich powiązań. Do tego dochodzi najnowsza i to bardzo poważna wpadka: brak szybkiej interwencji wojska wobec tragedii na Pomorzu. Łącznie z jednostkami Obrony Terytorialnej, które zamiast ratować ludzi i ich mienie, defilowały w Warszawie.

Wygląda więc na to, że przewagę w tym sporze może osiągnąć prezydent. W kategoriach sporu politycznego to prawda, w kategoriach dotyczących przyszłości armii – już nie. Na ten spór patrzą przecież wojskowi. I mają prawo się zastanawiać, czy jeszcze funkcjonuje apolityczność ich formacji. Gdy dojdą do wniosku, że jest inaczej, a armia w całości powinna zacząć grać pod potrzeby polityków, może być naprawdę groźnie.