Entuzjastycznie przyjęty został w sobotę w Filharmonii Narodowej Jan Lisiecki. Kiedy zagrał ostatnie akordy morderczego dla pianisty I Koncertu d-moll Brahmsa, niemal cała sala poderwała się z miejsca. Ale też jest on właściwie dzieckiem tego festiwalu, wystąpił tu po raz pierwszy, mając zaledwie 13 lat, i od tego czasu przyjeżdża co roku.
Jan Lisiecki – nasz Polak z Kanady – ma już 22 lata i wykonawszy wszystkie utwory fortepianowe z orkiestrą Chopina, szuka nowego repertuaru. Najdojrzalsza artystycznie jest jego interpretacja Koncertu a moll Schumanna (do sprawdzenia na płycie Deutsche Grammophon).
Porwanie się na dzieło Brahmsa to wejście na inny poziom. Trzeba zmierzyć się z dziełem niezwykle trudnym technicznie, wymagającym panowania nad skomplikowaną strukturą oraz umiejętności współpracy z orkiestrą.
W inauguracyjnym wieczorze festiwalu Jan Lisiecki znów pokazał atuty swej młodzieńczej pianistyki – łatwość gry, połączoną z naturalną muzykalnością. Do spotkania z Brahmsem sama młodzieńcza swoboda jednak nie wystarcza. W gęstej fakturze muzyki zagubiła się dbałość o jakość dźwięku, a w lirycznej części koncertu, przez Lisieckiego bardzo spowolnionej, zaczęło być po prostu nudnawo.
Fanów ma też w Warszawie Amerykanin Eric Lu (w grudniu skończy 20 lat). Zyskał sympatię na ostatnim Konkursie Chopinowskim, teraz przyjechał z recitalem.