Andrzej Blumenfeld zwany był przez znajomych panem Blumem. Ale to określenie okazało się czymś znacznie więcej niż prostym skrótem nazwiska. Blumenfeld miał bowiem okazję zagrać postać Leopolda Blooma w legendarnej inscenizacji Ulissesa, którą przygotował Henryk Baranowski w nieistniejącym już teatrze Szwedzka 2/4 na warszawskiej Pradze. I to była rola jego życia , wielka kreacja.
Wszyscy, którym dane było oglądać ten spektakl pamiętają doskonale rozerotyzowaną Molly w interpretacji Moniki Niemczyk i Andrzeja Blumenfelda w roli Blooma. Mężczyznę, który doskonale łączył wielkie namiętności, nieśmiałość i niespełnienie, nieokiełznany apetyt na miłość i pożądanie z prozą codziennych obowiązków. Dobrze się stało, że spektakl „…tak chcę.Tak”. czyli wstrząsająca impresja o umierającym czasie został zarejestrowany dla telewizji. Warto byłoby go przypomnieć, nawet wtedy, gdy widz przed telewizorem nie będzie w stanie odczuć w pełni tej zmysłowej opowieści. Nie poczuje chłodnej bryzy ,-scena i widownia wypełnione były wodą, czy zapachu pieczonej przez Blooma dla Molly wątróbki.
Andrzej Blumenfeld lubił eksperymentować w sztuce, chętnie podejmował ryzyko. Szalona wizja Ulissesa w inscenizacji Henryka Baranowskiego mogła przecież zakończyć się skandalem i klęską. Udział Blumenfelda był zawsze nadzieją na to, że obejrzymy rzecz z pewną klasą. Kiedy prześledzimy jego drogę artystyczną w teatrze okaże się, że miał szczęście do mistrzów. Zaczynał od roli Posłańca w głośnej „Antygonie”, którą Adam Hanuszkiewicz otwierał Teatr Mały czyli kameralną scenę Teatru Narodowego. Potem po trzech intensywnych sezonach spędzonych w Koszalinie i Słupsku przeniósł się do Teatru Wybrzeże gdzie zagrał Mortimera w „Marii Stuart”.eżyser ściągnął go potem do Teatru Dramatycznego do Warszawy gdzie zadebiutował w równie głośnej gombrowiczowskiej „Operetce”.
Dramatyczny okazał się dla niego miejscem szczególnym. Przystanią do której chętnie powracał. Grał w spektaklach Prusa, Jarockiego, Łapickiego, Cieślaka. Potem zachwycił się nim Grzegorzewski więc przeszedł do Studia a potem Narodowego. Tu występował w spektaklach Kutza, Bradeckiego, Zadary, Seweryna i oczywiście Grzegorzewskiego. W Dramatycznym najwyraźniej czuł się najlepiej, bo powrócił do niego w 2013 roku. Oprócz tego odkrył w sobie cechy predestynujące go do grania w komediach. Stąd udział m.in. w roli dyrektora opery w „Dajcie mi tenora” w Capitolu oraz spektakle w warszawskiej Komedii. Gościnnie występował też w Teatrze Żydowskim. Niezwykle wszechstronną kartę zapisał w kinie.
Jedną z najciekawszych ról teatralnych Blumenfelda poza Bloomem był tytułowy Pan Paweł Tankreda Dorsta w reżyserii Barbary Sierosławskiej. Świetnie czuł się w tej lekko nadrealistycznej komedii o triumfie indywidualnej wolności człowieka, którą uosabiał jego bohater, abnegat. W wykonaniu Blumenfelda Pan Paweł był jak pisano „ zrównoważony, uparty, chwilami marzycielski i niezniszczalny, jak Wańka-Wstańka" I tę dwoistość a właściwie wielowątkowość natury człowieka świetnie prezentował zarówno w teatrze, jak i filmie. Wystąpił w wielu filmach, swego głosu użyczył w dubbingach oraz był jednym z filarów Teatru Polskiego Radia.